Albo - albo
Back Home Up Next

Okruchy dnia
Losy gorsze od śmierci
Nikt ze mną nie pójdzie
Twarzą w twarz
Piękni i przeklęci
Albo - albo
Poddani Microsoftu
Szpieg doskonały

Należy zawsze pamiętać, że o ile u mężczyzny pożądanie narasta szybko i szybko osiąga punkt szczytowy, o tyle u kobiety proces ten przebiega znacznie wolniej. Inaczej mówiąc, mężczyzna osiąga stan całkowitej gotowości do stosunku płciowego znacznie szybciej niż kobieta. Doświadczony i nieegoistyczny mężczyzna wypełnia ten czas GRĄ WSTĘPNĄ (zob. też rozdz. VII, ust. 1-3).
Jak sama nazwa wskazuje, GRA WSTĘPNA stanowi preludium do aktu płciowego i powinna być stosowana wyłącznie w tym celu. Stosowanie GRY WSTĘPNEJ dla niej samej, bez następującego po niej stosunku, prowadzi do PERWERSJI SEKSUALNEJ (zob. też rozdz. IX oraz rozdz. XII, ust. 3-8)

Robin Davies, student drugiego roku uniwersytetu oksfordzkiego, odłożył egzemplarz "Więcej szczęścia w miłości" Vanderdeckena (1937, wyd. w Holandii). Czul się trochę dziwnie, czytając tę książkę w poszukiwaniu konkretnej wiedzy, a nie ulotnej, lecz często skutecznej podniety seksualnej, którą uzyskiwał z tej lub podobnych publikacji. Szczerze mówiąc, w tej chwili nie posiadał się ze zdumienia, że kiedykolwiek mógł uważać ten materiał za coś innego niż lekki środek nasenny.

Robin siedział w saloniku swojej kwatery, złożonej poza tym z sypialni. Nie można powiedzieć, że oba pokoje razem wzięte z trudem zmieściłyby się na korcie tenisowym. Nie licząc nocnika pod łóżkiem, najbliższa toaleta znajdowała się cztery piętra niżej, niemal w przeciwległym końcu kwadratowego dziedzińca. Kiedy trzeba było się ogolić, Robin miał do wyboru łaźnię - jeszcze bardziej odległą niż toaleta, lub miskę i dzbanek w pokoju; odrobiny gorącej wody dostarczał mu co rano posługacz. Jedynym źródłem ciepła w mieszkaniu był piecyk węglowy w saloniku, z którego nie wolno było korzystać przed szóstą po południu. W tej chwili dochodziła dopiero czwarta, ale ogień - buchając kłębami dymu, lecz od czasu do czasu połyskując tu i ówdzie na czerwono, palił się już od trzeciej - w obecnych jednak okolicznościach było to tylko drobne wykroczenie.

Wcześniej, niż się spodziewał, Robin usłyszał dźwięk, na który czekał z nadzieją i obawą - niezwykły dla tego miejsca odgłos wyraźnie niemęskich kroków, zmierzających w kierunku jego pokoju po pozbawionych chodnika schodach. Na chwilę Robin skrzyżował palce. Kiedy usłyszał stukanie, podszedł otworzyć drzwi, starając się nie zrobić tego zbyt pospiesznie.
Stała za nimi Barbara Bates. Była dość wysoką dziewczyną o połyskliwych czarnych włosach, obciętych tak, że z przodu zawijały się tuż poniżej uszu. Poznali się w tym semestrze na spotkaniu Towarzystwa Filologicznego. Chcąc nie chcąc, Robin musiał wtedy prowadzić konwersację również z koleżanką Barbary, Patsy Cartland. Z ich dwu atrakcyjniejsza była Barbara, choć i ona mieściła się zaledwie w połowie Robinowej drugiej kategorii, obejmującej dziewczyny, z którymi byłoby całkiem przyjemnie (czytaj: w porządku) znaleźć się w łóżku, ale nie do tego stopnia, żeby bardzo o to zabiegać. Potem, niby to przypadkiem, natknęła się na niego sama Patsy, która wyznała mu, że Barbara jest otwarta na wszelkie propozycje. Wszelkie? Twierdząca odpowiedź Patsy na to pytanie Robina spowodowała gwałtowną zwyżkę kursu Barbary aż do pierwszej kategorii. Zaprosił więc Barbarę na podwieczorek, podczas którego jego propozycje, choć mocno ograniczone, rzeczywiście zostały przyjęte przychylnie. Tym razem przychodziła już na coś więcej niż tylko herbatę.

Wmawiając sobie, że to przecież najnaturalniejsza rzecz pod słońcem i że wcale nie myśli o tym, co robi, Robin objął Barbarę i złożył na jej ustach średnio mocny i średnio długi pocałunek. Usiłował wyrazić nim to, co czul naprawdę: że oprócz zdecydowania na odbycie owego tajemniczego rytuału również Po prostu ją lubi. Chyba niezbyt mu to wyszło, ale Barbara odwzajemniła pocałunek. Jeszcze parę godzin wcześniej na wpół wierzył - a przynajmniej nie wykluczał takiej możliwości - że mniej więcej na tym etapie coś zaskoczy w jego mózgu, porwie Barbarę na ręce i zaniesie ją do sypialni - albo przetransportuje ją tam w inny sposób, który zostanie mu objawiony we właściwym czasie. Druga polowa mózgu mówiła mu jednak, że w życiu się na to nie zdobędzie, i niestety ta właśnie polowa miała rację.

- Chcesz od razu czy może siądziemy? - zapytał i zaraz dodał: - Na chwilę - żeby pokazać, że nie miałby o to żalu.

- Dobrze, siądźmy.

Wiedział, że każde dotknięcie paleniska musi się skończyć wygaszeniem i tak nędznego ognia, ale mimo to przyklęknął i pogrzebaczem usiłował pobudzić do życia ledwo tlący się płomień. Mały, lekko dymiący kawałek węgla wypadł ze stukiem na podłogę. Odwrócony plecami do Barbary, Robin odezwał się:

- Wiesz, nigdy jeszcze tego nie robiłem.

Roześmiała się serdecznie i całkiem sympatycznie. Powiedziała ze śmiechem:

- Nawet gdybym tego nie wiedziała, domyśliłabym się w chwili, kiedy cię dziś zobaczyłam. Ale piątka z plusem, że się przyznałeś. A teraz zrób, co zaproponowałeś. Siadaj.

Robin bardzo chciał się zaśmiać czy choćby uśmiechnąć, lecz zdobył się tylko na smętny grymas.

- A ty? - zapytał. - Ty pewnie miałaś mnóstwo...

- O mnie się nie martw, kochanie. o siebie zresztą też nie. Widzę, że jesteś dobrze przygotowany do zajęć. - Wskazała na "Więcej szczęścia w miłości", które mu pożyczyła, odróżniające się od innych książek na biurku swą purpurową okładką. - No i co o tym sądzisz?

- Rzeczywiście czułem się, jakbym przygotowywał się do zajęć.

- Pewnie niełatwo było to napisać. Mam nadzieję że autorowi przynajmniej opłacił się ten trud. Niezbyt tu ciepło, co, kochanie?

- Przepraszam, niestety nie. Ale włożyłem do lóżka butelkę z gorącą wodą.

- Ach tak? Powiedz, napełniłeś ją może w tej waszej wspólnej łaźni? Muszę to kiedyś zobaczyć.

- Nie, myślałem o tym, ale uznałem, że lepiej będzie, jeśli zagotuję wodę na tym palniku na półpiętrze. I chyba miałem rację.

- Bardzo możliwe. Teraz ty się stąd nie ruszaj, a ja idę do lóżka. Nie zawołam, że jestem gotowa, bo może dziekan nas podsłuchuje, więc policz powoli do stu i przyjdź dystyngowanym krokiem.

- Dobra.

- Albo na wszelki wypadek lepiej policz do stu pięćdziesięciu.

Poszła, zabierając mary neseserek w szkocką kratę, który przyniosła ze sobą. Robin odliczył do żądanych stu pięćdziesięciu w rekordowym tempie, a potem nie wiedział, co ze sobą zrobić. Część czasu poświecił na bezszelestne zamknięcie na klucz drzwi frontowych i równie bezszelestne założenie prezerwatywy. Czynności te nieco rozwiały złudzenie, że obudził się w środku nocy i nie ma się czym zająć. W głowie czul kompletną pustkę; nawet na dwie sekundy nie potrafił skupić się na tym, co zaraz miało nastąpić. Nic się nie bój, stary, powiedział bezgłośnie Robin D., za pół godziny będzie po wszystkim. Nawet szybciej, kolego, odpowiedział mu R. Davies, ale więcej nie dajmy się w to wciągnąć.

Usłyszał skrzypienie sprężyn łóżka, więc wstał i ruszył do drzwi, zapominając, że ma iść dystyngowanym krokiem. Kiedy już miał wejść do sypialni, uświadomił sobie, że nadal jest ubrany. Zaradziwszy temu zadziwiająco szybko i skutecznie, już dystyngowanym krokiem zbliżył się do drzwi.

Jak można się było spodziewać, Barbara leżała w łóżku, lecz odwrócona twarzą do ściany i tak szczelnie przykryta pościelą, że mogło się wydawać, iż śpi. Było to nawet teoretycznie możliwe przez pierwsze pół minuty od chwili, gdy się przy niej położył. Potem nagle odwróciła się do niego, objęła go za szyję i włożyła jego nogę między swoje obie. Robin po raz pierwszy w życiu był przytulony do kogoś nagiego. Uderzyła go niezwykła gładkość i delikatność jej skóry - o wiele gładszej i delikatniejszej, niż się spodziewał; nie wiedział, czy to indywidualna cecha Barbary, czy też wszystkie kobiety są takie. Jej ciało wydawało mu się to ogromne i ciężkie, wypełniające całe łóżko, to znów tak drobne, że mógłby je otoczyć jedną ręką - ale cieple i pełne życia. Zaczął ją całować, nie myśląc właściwie o niczym, a już na pewno nie o intensywności i długości pocałunków. Był gotów i pełen ochoty.

W pewnej chwili jednak przyszła mu do głowy myśl, że on sam osiągnął już niewątpliwie stan całkowitej gotowości do stosunku płciowego, ale co z zacną Barbarą? Prawdopodobnie jeszcze się przygotowuje i da mu znać, kiedy skończy. Jako doświadczony i nieegoistyczny, a w każdym razie przynajmniej nieegoistyczny mężczyzna powinien teraz zająć się tym czymś, co Vanderdecken nazywa żeńskimi strefami erogennymi.

Po jakimś czasie Barbara zmieniła pozycję i szepnęła mu, że już może. Zareagował od razu, ale niemal w tym samym momencie zdał sobie sprawę, że jego gotowość do stosunku płciowego nie jest już taka jak przed chwilą. Zrobił jednak, co mógł.

- Przepraszam - powiedział wkrótce.

- Poczekaj... O, teraz.

- Przepraszam - bąknął ponownie.

- Nie przejmuj się.

W końcu po dość długim czasie akt płciowy został ostatecznie spełniony, choć nie zadowolił ani Vanderdeckena, ani Robina Daviesa. Ten drugi był zresztą w nastroju po prostu okropnym, bo zwaliło się na niego poczucie tak straszliwego upokorzenia, że zadziwiło nawet jego - a przecież uważał się za eksperta od upokorzeń. Nie miał też pojęcia, co czuje Barbara, bo znowu wyglądało na to, że śpi. Do głowy mu nie przyszło, by ją o cokolwiek winić, ale dopiero później uznał to za drobną oznakę jakiej takiej prawości. Obudziło się w nim pragnienie ucieczki, choćby na parę kroków.

- Chcesz herbaty? - zapytał.

- Mhm.

Zszedł na półpiętro w szlafroku i kapciach, rozmyślając, że jedną z niewielu w sumie zalet życia w Oksfordzie jest to, że można paradować w takim stroju i nikt nie zwróci na to uwagi. Są jednak stroje cieplejsze. Przybliżył się do włączonego palnika, którego szum i lekkie wybuchy zagłuszały wszelkie odgłosy, jakie ewentualnie mogły dochodzić z sypialni. Nie pragnął bynajmniej wymazać Barbary z pamięci, ale obawiał się, że każda myśl o niej będzie przypominała mu wyraz rozczarowania, jaki widział w jej twarzy. Chyba po prostu nie przemyślał, co to znaczy iść z dziewczyną do lóżka. A może właśnie przemyślał to zbyt dokładnie.

Woda zawrzała, zaparzył herbatę. Barbary nie było w sypialni, jeśli więc nie zdecydowała się uciec przed nim po rynnie, musiała być w saloniku, i rzeczywiście tam była. Czytała "Wiersze z Hiszpanii", które zapewne znalazła na półkach jego kupionego okazyjnie regału. Kiedy pojawił się w drzwiach z imbrykiem, spojrzała na niego i uśmiechnęła się.

- Daj, to naleję - powiedziała. - Znajdę jakąś filiżankę.

- A ja tymczasem włożę spodnie.

- Dobry pomysł.

W termosie zostało trochę letniej wody. Dotychczas miał okazję obserwować zachowanie kobiet wyłącznie w miejscach publicznych, był więc zadziwiony, jak szybko i całkowicie Barbara powróciła do swej pozałóżkowej tożsamości. Nim przyodział się w koszulę, spodnie i inne części garderoby, ona zdążyła już nakryć tandetny okrągły stoliczek i nawet wyłożyć herbatniki na jedyny porządny talerz z kredensu.

- Zrobiłabym grzanki - rzekła - ale nie wiem, czy na tym piecyku... Widzę zresztą, że pod innymi względami to doskonały piecyk.

Robin się roześmiał. W tej chwili naprawdę bardzo ją lubił i całkiem łatwo przyszło mu powiedzieć:

- Przepraszam, że nie spisałem się najlepiej. Serio. Najważniejsze, żebyś nie myślała, że w jakikolwiek sposób...

- .. zawiniłam, bo to wszystko przez ciebie. Wiem.

- A więc już to kiedyś robiłaś?

- Przyjmijmy, że mam uszy otwarte. A ty?

- Ja mogłem liczyć tylko na własną inteligencję, dociekliwość i wyobraźnię.

- Pij herbatę.

Kiedy skończyli herbatniki, Robin wyciągnął papierosy. Były małe, z nędznego tytoniu przemieszanego z kawałkami słomy czy siana, ale w tych czasach, kiedy niczego nie można było dostać, człowiek brał, co się nawinęło. Ogień już lepiej się palił. Przyjemnie było siedzieć przy nim i gawędzić, choć nie można powiedzieć, by rozmowa toczyła się szczególnie wartko. Po krótkim milczeniu Barbara pochyliła się ku Robinowi i położyła swoją dłoń na jego - ich pierwszy fizyczny kontakt, odkąd wstali z lóżka. Robin już wcześniej zastanawiał się, czy nie powinien kontynuować gry, jeśli tak można się wyrazić, prowokując jakąś zabawę na kanapce, ale uznał, że to dość szczeniacki pomysł - a w dodatku niezbyt w tej chwili pociągający.
Barbara jakby domyśliła się tego. Cofnęła dłoń i oznajmiła:

- Zaraz muszę iść. Jeżeli jesteś niezadowolony z tego, jak ci poszło, uspokój się, bo to wcale źle nie wróży. Jesteś facetem z wyobraźnią, a faceci z wyobraźnią w końcu zostają najlepszymi kochankami.

- W końcu?

- No, po prostu nie od razu.

- Tako rzecze Vanderdecken?

- Chyba tak. Coś w tym rodzaju.

- A właściwie czyja to książka? Bo mówiłaś, że nie twoja.

- Jednej dziewczyny ode mnie z college'u. Poniewierała się u niej w pokoju.

- Kiedy?

- Nie wiem, gdzieś na początku trymestru. Bo co?

- Nic, pytam z ciekawości. W każdym razie musisz uważać, że jest dobra, i zgadzasz się z tym, co jest w niej napisane, bo inaczej nie dałabyś mi jej do wkucia na pamięć.

- Nie wiedziałam, że postanowiłeś dać sobie spokój z filologią klasyczną i przenieść się na medycyną.

- Przepraszam, chodziło mi o to, że nie jestem pewny, czy to podejście Vanderdeckena, no wiesz, takie naukowe, jest właściwe albo wręcz jedynie słuszne, skoro liczą się podobno głównie instynkt, podświadomość i uczucia, a nie rozum, i... i tak dalej.

- I Lawrence. Wiem. Cały kłopot w tym, że instynkt, uczucie i cala ta reszta nie nauczy mężczyzny, że kobieta seksualnie i psychicznie różni się od niego. Tego trzeba się nauczyć, tak samo jak tego, co eksportuje Finlandia.

- Tak samo? Ależ to...

- No przecież nie miałam na myśli, że to taka sama wiedza i tak samo ważna. Chodzi mi o to, że to jest fakt, podobnie jak faktem jest, że Finowie eksportują drewno i coś jeszcze.

- Rozumiem, Barbaro, rozumiem doskonale.

- Vanderdecken nie zamieszcza żadnych didaskaliów czy dialogów, jak w teatrze. On tylko daje wskazówki. O, jak w podręczniku do nauki tenisa. Nikt nie oczekuje od podręcznika tenisowego, że znajdzie w nim dokładny opis każdego gema. Bo wszystkie gemy są inne, chociaż mają ze sobą coś wspólnego.

- Na przykład w każdym chodzi o to, by pokonać partnera.

- No, może analogia nie jest ścisła. Moim zdaniem ta różnica ma zasadnicze, fundamentalne znaczenie.

- Jeśli ktoś się uprze, zawsze się czegoś doszuka.

Kilka ostatnich zdań Barbara wypowiedziała ostrzejszym tonem. Robin wiedział już, jak ta dziewczyna potrafi się złościć, kiedy ktoś nie chce przyznać jej racji. O mało nie przerwała ich poprzedniej herbatki z powodu różnicy zdań na temat treści i struktury jednej ze sztuk Eurypidesa, której nie mógł sobie w tej chwili przypomnieć. Ponieważ jednak najprawdopodobniej seks był dla niej ważniejszy niż Eurypides, tym razem mogła wyjść naprawdę, i jak się domyślał, byłoby dość trudno namówić ją, by kiedyś wróciła. A w końcu nawet po dzisiejszym częściowym fiasku i tak miał większe szanse pójścia do lóżka z nią niż z kimkolwiek innym. Dlatego też, być może w ostatniej chwili, zaryzykował nieśmiały uśmiech.

- Muszą cię przeprosić - powiedział. - To już drugi raz. -Dalby Bóg wie co (byle tylko coś niezbyt wielkiego czy cennego), by wziąć ją znowu za rękę, ale nie śmiał.

- Słucham - odparła, natychmiast łagodniejąc.

- Wyżywam się na tobie, bo jestem wściekły na siebie. Wiesz za co.

- Jesteś miły, że to mówisz. Może nie do końca szczerze, ale i tak to ładnie z twojej strony. Nawet więcej niż ładnie. A teraz naprawdę muszę iść. Jeśli dalej masz na to ochotę, wpadnę do ciebie w przyszłym tygodniu w któreś popołudnie. Po południu. Dlaczego ludziom się wydaje, że nikomu nie przyszłoby do głowy uprawiać seks po południu?

- Pewnie chodzi im o czyste sumienie. Jasne, że mam ochotę.

- Zostaw mi kartkę w poniedziałek. W paru co modniejszych college'ach kobiety wpuszcza się też wieczorem. Zaprosiłabym cię do siebie, ale wiesz, że kiedy przyjmuje się mężczyznę, łóżko trzeba wystawiać na korytarz. Tak, to chyba prawda z tym czystym sumieniem. W każdym razie nie wydaje mi się żebyśmy byli już na tyle doświadczeni, by robić to na podłodze, nie sądzisz? No, to zobaczymy się jutro o dziesiątej.

Poszła, zostawiając po sobie ulotny zapach. Na Robina natychmiast zwaliła się poniewczasie świadomość tysiąca popełnionych niezręczności. Postawił serwis do herbaty na kredensie, starając się, by wyglądał efektowniej. Robiąc to, przypomniał sobie, ze sztuką Eurypidesa, o którą kłócił się z Barbarą, była "Alcestis". Podczas tej pamiętnej dyskusji Robin nawet nie pastwił się szczególnie nad według niego psychologicznym absurdem głównego wątku, w którym Alcestis bez namysłu godzi się umrzeć zamiast swego męża, króla Admetusa, i potrzebuje na to prawie całej sztuki. Skoncentrował się na czymś w rodzaju epilogu, w którym Herkules, stary kumpel Admetusa, bawiący akurat przejazdem w mieście, bez wahania schodzi do podziemia, wyzywa śmierć na zapasy, pokonuje ją, zabiera w nagrodą Alcestis i oddaje ją Admetusowi, a w dodatku tylko to ostatnie wydarzenie dzieje się na scenie. Kiedy tą wstawką z Herkulesem Robin nazwał absurdem innego rodzaju, Barbara odparła, że to celowe, ponieważ ma zwrócić uwagą na absurdalność głównego wątku. Intencją autora było podważenie uległości kobiet przez ukazanie nonsensownie krańcowego jej przykładu. ,,Ciekawy sposób bawienia publiczności", powiedział wtedy Robin; co gorsza zapytał jeszcze, skąd wytrząsnęła tak nieprawdopodobną interpretację. Właśnie ta ostatnia uwaga najbardziej rozzłościła Barbarę. Zerwała się na równe nogi, oskarżyła go, że uważa ją za niezdolną do samodzielnego myślenia, i dopiero po długich a przekonywających zapewnieniach, że jest wręcz przeciwnie, udało mu się nakłonić ją, by usiadła z powrotem.

Ale czy zapewnienia te były szczere? O co według niego chodziło Eurypidesowi w tej sztuce? Siedem lat strawionych nad literaturą grecką nauczyło go jednego: poza nielicznymi wyjątkami wszystkim tym facetom chodziło albo o coś, czego człowiek współczesny i tak nie zrozumie, albo - co równie prawdopodobne - po prostu o nic szczególnego. Oczywiście, pozostaje kwestia, czy Barbara jest zdolna do samodzielnego myślenia. Ale czy to takie ważne? A jej poglądy na seks? Mówiła tak, jakby były one wynikiem długoletniego doświadczenia. Czy rzeczywiście? I czy to też jest ważne? Owszem, jest. Od początku zakładał, że Barbara nie jest dziewicą, teraz jednak przypomniał sobie, że chyba nigdy nie powiedziała wyraźnie, iż nią nie jest. A jeśli nie jest niedziewicą, to jej odczucia i intuicja w tej materii Są akurat tak uzasadnione interesujące jak jego. Co więcej, udawała niby to doświadczoną, gdy tymczasem oboje byli równie nieuświadomieni i niewinni. Tylko że ona - jak to określiła? - miała uszy otwarte; no tak, pewnie przeczytała Vanderdeckena od deski do deski, on zaś nie - i na tym polega cala różnica między nimi.

Robin był teraz tak przeświadczony o słuszności. swej teorii, że miał ochotę cisnąć Vanderdeckena przez okno. Powstrzymał go od tego tylko szacunek, jaki żywił dla książek, wszystkich książek, oraz świadomość, że kiedy już otworzy się okno, cholernie trudno jest zamknąć je z powrotem. By umocnić w sobie to nowe przekonanie, otworzył Vanderdeckena na przypadkowej stronie gdzieś pod koniec i zaczął czytać:

...poważne, być może nawet nie do naprawienia. Jest to wyraźne ostrzeżenie, że planowany akt płciowy nie płynie z małżeństwa dusz, jak powiada Szekspir. Nie wolno zapominać że tam gdzie nie ma związku uczuciowego, nie będzie też nigdy silniejszego związku seksualnego. Wcale nie jest przesadą, że fizyczne uprawianie miłości rzadko przynosi satysfakcję czy choćby przelotną przyjemność, jeżeli jedno z partnerów nie myśli ze spokojem i radością o poślubieniu drugiego. Doświadczenie uczy wręcz, że....

- Tfu! - wrzasnął Robin i zamierzył się Vanderdeckenem, by choć rzucić nim o podłogę, ale znów się powstrzymał. -Mam cię dość, ty świętoszkowaty Niderlandczyku! Nie ma obawy, drugi raz nie popełnię tego samego błędu.

I nie popełnił. Następnego dnia rano napisał i wysłał liścik do Barbary, zapraszając ją na herbatę w najbliższy poniedziałek. Po namyśle dodał w postscriptum, że obiecuje uraczyć ją tą mocną herbatą, za którą podobno przepada. Uznał, że liścik został tak zręcznie sformułowany, że nie będzie zrozumiały ani dla Barbary, ani dla jej dziekana, profesora czy jakiegokolwiek innego przedstawiciela władz uczelni, któremu mógłby wpaść w ręce.
Barbara jednak albo potrafiła czytać między wierszami, albo i tak coś podejrzewała, albo ktoś jej coś powiedział, bo kiedy pojawiła się u Robina w poniedziałek w parę minut po czwartej, miała bardzo nieufny wyraz twarzy. Robin zwędził trochę węgla ze wspólnej skrzyni na dole, więc ogień palił się teraz lepiej niż poprzednim razem, poza tym przedsiębiorczy młody człowiek splądrował zapasy dżemu Cornisha, należące do płaczliwego biologa, sąsiada z dołu, dzięki czemu przygotowany podwieczorek nosił pewne znamiona obfitości. Barbara miała na sobie ciemny strój, który przypominał, a może i w jakichś zamierzchłych czasach był nim, kaftan królewskiego herolda z historycznej maskarady. Ignorując jak tylko mógł jej nieufność, Robin obsypał ją żarliwymi pocałunkami, nie pozwolił nawet usiąść i prawie zaciągnął do sypialni, gdzie natychmiast zaczął ją rozbierać - na tyle, na ile potrafił.

- Ale ci się dziś spieszy... - powiedziała nieco niepewnie, kontynuując rozpoczętą przez niego pracę.

Przysiadł na krawędzi lóżka, by zdjąć buty.

- Owszem, nie do tego jednak stopnia, by zapomnieć o butelce z gorącą wodą.

- Bądź błogosławiony, miłościwy panie.

Vanderdecken miałby sporo zastrzeżeń do tego, co potem nastąpiło, przede wszystkim takie, że nastąpiło bardzo szybko, choć nie mógłby chyba mieć żadnych wątpliwości co do jakości wyczynu Robina, jeśli chodzi o entuzjazm i zadowolenie. Sądząc po symptomach zewnętrznych, Barbara nie całkiem dorównała mu na tym polu.

- Dobrze ci było? - odezwał się Robin.

- Tak, w porządku.

- To dobrze. - Pocałował ją. Potem zapytał: - Ale czy było ci, no wiesz, całkiem dobrze?

- Jeżeli chodzi ci o to, czy miałam orgazm, to moja odpowiedź brzmi: nie.

- Tak mi przykro, kochanie.

- Chyba wcale nie jest ci przykro. Powiedziałeś to, jakbyś przydepnął mi nogę w autobusie.

- Naprawdę jest mi przykro. Cóż więcej mogę dodać?

- Ostatnim razem byłeś bardziej uważny. - Barbara przekręcała się tak, by patrzeć mu prosto w twarz. - Co się stało?

- Ostatnim razem było mi znacznie gorzej. Gdybym nadal był taki uważny, żadne z nas nie miałoby najmniejszej przyjemności. A stało się to, że uznałem, iż Vanderdecken od samego początku nie ma racji.

- Aha. A uznałeś tak na podstawie własnego ogromnego doświadczenia.

- Nie jest przecież wiele mniejsze od twojego, prawda?

- Nie wiem, o co ci chodzi - odparła, znów się odwracając.

- Czemu się nie przyznałaś, że też nie miałaś... No wiesz. Wiele kobiet mówi, że miały, nawet jeśli to nieprawda. Tak słyszałem.

- Uważam, że w sprawach seksu konieczna jest całkowita szczerość.

- Czyżby? Zresztą wiedziałem, że tak powiesz. Pozwól tylko przypomnieć sobie, że można być szczerym lub nieszczerym nie tylko w tym, co się mówi, ale i w tym, co się robi. I w tym, czego się nie robi i nie mówi

- Proszę bardzo, wyrzuć to z siebie. Tylko mi nie mów, że to już wszystko. A jeśli sądzisz, że kieruję się w tej chwili kobiecą intuicją, to się mylisz. Dziecko by się zorientowało.

- W porządku. Dlaczego się nie przyznałaś, że też tego wcześniej nie robiłaś, skoro ja się przyznałem? Wtedy zaczynalibyśmy z tego samego poziomu.

- Aha, czyli zarzucasz mi, że udawałam, iż nie jestem dziewicą.

- Niczego ci nie zarzucam. Po prostu mówię, co myślę.

Barbara spojrzała na niego ze smutkiem.

- Kochanie, nie zrobiłbyś herbaty?

Włożywszy szlafrok i kapcie, spełnił jej prośbę i wkrótce wniósł tacę do saloniku. Sadził, że Barbara jest jeszcze w sypialni, ona jednak zabawiła tam tylko tak długo, by zdążył postawić imbryk na stół i podrapać się w plecy, bo w tej samej chwili usłyszał jej kroki, kierujące się w stronę schodów. Bez namysłu rzucił się za nią i zdążył dostrzec ją na ułamek sekundy, nim zniknęła za zakrętem korytarza. Teraz musiał już dobrze się zastanowić, czy puścić się w tym stroju w pogoń za dość wysportowaną dziewczyną przez cztery piętra schodów i dziedziniec, nie mówiąc już o ulicy. Zatrzymał się u szczytu schodów i usiłował sformułować coś, co oddawałoby jego skruchę, albo coś obraźliwego, by rzucić jej na pożegnanie, ale nic nie przychodziło mu do głowy. Ogarnęło go przygnębienie, gdy zajrzał do sypialni i nie zobaczył żadnego śladu po Barbarze, z wyjątkiem stygnącej wody w miednicy. Przygnębienie to pogłębiło się jeszcze, kiedy zauważył, że zniknęło też "Więcej szczęścia w miłości". Mógł się tylko pocieszać, że nie przyszło mu do głowy popisać się spóźnioną refleksją, krzycząc za Barbarą:

- Tylko nie zapomnij wsadzić kij w nery tej intrygantce Patsy Cartland!

Ale nie było to znowu tak bardzo pocieszające. Wrócił do sypialni i prawie się ubrał; jakoś jednak nie potrafił się przemóc, by włożyć krawat. Nie mógł też się zmusić, by samemu zasiąść do podwieczorku, toteż nalał sobie filiżankę herbaty i zaniósł ją na biurko, przy którym pisał pracę dla swego profesora i listy do domu. Zaczynało zmierzchać, ale zanim włączy światło, powinien zasłonić okna, więc na razie siedział i patrzył na ulicę - na stary pomnik, zadaszenie dla fiakrów dzwonnicę z kamienia w kolorze miodu. Po chodnikach spacerowało samotnie lub parami kilkanaścioro przechodniów.

Euforia Robina wywołana odrzuceniem Vanderdeckena nie trwała długo. Mimo najszczerszych chęci nie udawało mu się nie patrzeć na to, co zaszło, z punktu widzenia Barbary. Na początku prawie ją zgwałcił, co starała się przyjąć ze zrozumieniem, ale nie upiększając faktów, a potem skrzyczał - najpierw za to, że powiedziała prawdę, i niemal natychmiast, jednym tchem, za to, że nie powiedziała prawdy o swych doświadczeniach seksualnych. Jego przekonanie, że zataiła przed nim swe dziewictwo i wykorzystała Patsy w tej malej intrydze (może niezbyt błyskotliwej, lecz dość dobrej, by dał się złapać), nie miało już teraz prawie żadnego znaczenia. Liczyło się tylko to, że za pierwszym razem musiała być tak samo zażenowana jak on, a za drugim została potraktowana w sposób, który zapewne wydal się jej gruboskómy. ,,Wydać się gruboskórnym" -tylko tyle? Dobrze: był gruboskórny. I nic jej to nie da, że teraz mu przykro.

Choć walczył z tym z całych sił, nie potrafił odpędzić natrętnej myśli, że brak doświadczenia w sprawach seksu najczęściej idzie w parze z brakiem doświadczenia w stosowaniu środków antykoncepcyjnych. Jeszcze tylko tego brakuje, by okazało się, że już po pierwszej próbie na tym polu zostanie tatusiem. Davies, pracuj nad sobą.

Do końca tego tygodnia Robin wysyłał do Barbary starannie sformułowane, lecz bezskuteczne listy z przeprosinami zarówno pocztą, jak i przez uniwersyteckich gońców; dwa razy, również bezskutecznie, usiłował porozmawiać z nią przez telefon. W piątek poszedł na wykład o niełacińskich językach starożytnej Italii, ale nawet ten desperacki krok nie przyniósł spodziewanych rezultatów. Niemal co godzina pytał pedla, czy nie ma do niego listu. Obserwator jego zachowania, gdyby można sobie kogoś takiego wyobrazić, pomyślałby, że młody człowiek przeszedł właśnie zawód miłosny; zresztą młody człowiek od czasu do czasu przyłapywał się na tym, że sam tak myśli. No cóż, ,,zawód miłosny" przynajmniej brzmi lepiej niż ,,nie spełniona żądza".

 

 
This website has been optimised for 800x600.
© Jan Rybicki 2003