Poddani Microsoftu
Back Home Up Next

Okruchy dnia
Losy gorsze od śmierci
Nikt ze mną nie pójdzie
Twarzą w twarz
Piękni i przeklęci
Albo - albo
Poddani Microsoftu
Szpieg doskonały

PIĄTEK
Wczesna jesień

Dziś przedpołudniem, tuż po jedenastej, Michael zamknął się w swoim gabinecie i za żadne skarby świata nie chce wyjść.

Dostał od Billa (Billa!) zjadliwy liścik pocztą elektroniczną — poszło o fragment programu autorstwa Michaela. Jeżeli sądzić po ilości żartów rysunkowych, przyklejanych na drzwiach, Michael to najbardziej drażliwy programista w całym Budynku VII — taki nie potrafi spokojnie przyjąć słów krytyki. Trudno wyczuć, dlaczego to właśnie on podpadł Billowi.

Doszliśmy do wniosku, że Michaelowi oberwało się przypadkiem, w ramach losowego sprawdzania czujnośvi personelu, co ma zapobiec rozprzężeniu dyscypliny wśród pracowników. Bill jest taki sprytny.

Bill jest mądry.
Bill jest dobry.
Bill chce dla nas dobrze.
Bill, Bądź Moim Przyjacielem... Błagam!

Jeśli chodzi o ścisłość, Bill jeszcze nikogo z naszego piętra nie objechał osobiście. Było w tym coś ekskluzywnego i nawet trochę zazdrościliśmy Michaelowi. Próbowałem mu to wytłumaczyć, ale on był kompletnie zdołowany.

Tuż przed lunchem stał smętnie przed moim gabinetem. Skórę miał bladą jak rosnące ciasto na chleb a z podgolonej głowy pot skapywał mu na szaro-śliwkowy nadruk microsoftowskiej wykładziny, zostawiając drobne, wilgotne ślady. Wręczył mi wydruk listu Billa, powlókł się do siebie i już się nie pokazał.

Nie podnosi słuchawki, nie odpowiada na e-mail ani nie otwiera drzwi. Powiesił na klamce taki dinks z napisem „Nie przeszkadzać”, rąbnięty z bostońskiego Radissona podczas zeszłorocznego Macworld Expo. Poszliśmy z Toddem na trawnik koło budynku, żeby zaglądnąć do niego przez okno, ale zaciągnął żaluzje. Zaraz zresztą przegonił nas ogrodnik, plując w naszą stronę kawałkami koszonej trawy.

W Microsofcie kosi się trawnik co dziesięć minut. Wygląda jak zielone podstawki pod klocki Lego.

W końcu około 2:30 nad ranem zaniepokoiliśmy się z Toddem, że Michael nie je, więc pojechaliśmy do dwudziestoczterogodzinnego Safewaya w Bellevue. Nakupiliśmy różnych płaskich rzeczy, żeby dało się je wsunąć pod drzwi.

W Safewayu poza nami i takimi jak my ludźmi z Microsoftu, doprowadzonymi do ostateczności mózgowcami, poszukującymi czegoś, na co akurat mieliby ochotę, nie było prawie nikogo. Ponieważ w okolicy mieszka tylu bogatych jajogłowych, Redmond i Bellevue to teraz bardzo modne dzielnice. Jajogłowi chcą mieć wszystko, czego dusza zapragnie i świrują, jeżeli nie da im się tego natychmiast. Jajogłowi za bardzo koncentrują się na jednym temacie, na tym chyba polega cały problem. Tylko że właśnie ta cecha sprawia, że tak dobrze idzie im pisanie programów: po jednym wierszu na raz, i tak od jednego do miliona.

Kiedy o 3:00 wróciliśmy do Budynku VII, paru ludzi ciągle ślęczało nad robotą. Nasza grupa ma przekazać produkt (PDP: Przekazanie do Produkcji) za niecałe jedenaście dni (wiadomość ściśle tajna: nie damy rady).

U Michaela paliło się światło, ale kiedy zastukaliśmy, dalej nie otworzył drzwi. Usłyszeliśmy stukot klawiatury, więc uznaliśmy, że jeszcze żyje. Cała sytuacja aż prosiła się o interpretację w duchu logiki Turinga — skąd wiemy, że to coś za drzwiami jest rzeczywiście istotą ludzką? Wsunęliśmy mu pod drzwi parę sztuk Kraft solo, paczkę herbatników, racuszki do odgrzewania i Freezie-Pops.

— Myślisz, że coś z tego narusza przepisy żywieniowe mózgowców? — zapytał mnie Todd.

W tej samej chwili rozdarłą się na nas Karla, ta z pokoju naprzeciw. Podeszła do swoich drzwi i zaczerwienionymi oczyma patrzyła na nas groźnie zza okrągłych okularów. Powiedziała: „Nie dawajcie mu jeść, to prędzej wyjdzie”, zupełnie jakbyśmy dokarmiali w domu szczury czy coś takiego. Ona chyba w ogóle nie sypia.

Mruknęła coś pod nosem i zatrzasnęła z hukiem drzwi. Drzwi to chyba ważna rzecz dla jajogłowych.

Zresztą byliśmy już obaj z Toddem porządnie zmęczeni. Pojechaliśmy do domu, do wyra, każdy swoim samochodem. Najpierw jedzie się przez campus — 22 budynki, a w każdym raj dla jajogłowych — otoczony przez trzydziestometrowe drzewa, posadzone tu po wykarczowaniu puszczy. Jest tam cicho jak w łonie matki i właśnie w tym miejscu wykluwają się najskrytsze marzenia naszej cywilizacji.

Nad boiskami piłkarskimi przez centralnymi budynkami unosiła się mgła. Myślałem o tym e-mailu, i Billu i o tym wszystkim, i miałem takie dziwne uczucie — jakby ponad campusem przez cały czas unosił się na wpół widzialny duch Billa, trochę jak ten zmarły dziadek w serii rysunkowej Family Circus. Bill to siła moralna, nadprzyrodzona, kształtująca, modelująca. Siła o bardzo grubych szkłach.


 
This website has been optimised for 800x600.
© Jan Rybicki 2003